Wielu mówi, że ostatni taki piłkarz z klasą. Bohater włoskiej piłki, uważany w pewnym momencie za boga. A jak nie on sam, to jego kucyk, za którym chodziły legendy, że pod żadnym pozorem, nie można było go dotykać. Aż smutne się to wydaje, że prawdopodobnie pokolenie lat 90. I XXI wieku będzie go pamiętać tylko z tego niestrzelonego karnego z serii rzutów karnych finału MŚ 1994 przeciwko Brazylii. A taki piłkarz nie może być zapomniany albo tylko pamiętany we Włoszech, bo jest to przykład wytrzymałości, niezłomności oraz pięknych umiejętności piłkarskich, jakimi dysponował. Szczególnie teraz, jak ma urodziny.
Swoją seniorską karierę piłkarską zaczynał w Vicenzie już w wieku 15 lat. W seriach juniorskich był uważany za wielki talent, szczególnie strzelecki, gdyż na swoim koncie miał więcej bramek niż rozegranych spotkań. Jego umiejętności były także widoczne na seniorskich boiskach. W sezonie 1984/85, Baggio awansował ze swoim klubem do Serie A, a on sam miał znaczy wkład do promocji Vincenzy (29 meczów, 14 bramek). Zaczęły się nim interesować większe kluby z włoskiej ekstraklasy. W tym Fiorentina, która kupiła 18-letniego Włocha za 1,5 miliona funtów. Niestety, od tego momentu zaczęły się jego problemy zdrowotne. Dwa dni po podpisaniu nowego kontraktu z Violą, w ostatnim ligowym meczu przeciwko Rimini, zerwał więzadła krzyżowe w prawym kolanie przy próbie wślizgu. Lekarze wróżyli najgorsze – koniec kariery. Lecz Roberto myślał inaczej. Zacisnął zęby i podjął się ponad półtora rocznej terapii, która miała go postawić na nogi. Z dobrej strony pokazała się Fiorentina, ponieważ nie zrezygnowała z przyszłej gwiazdy Włoch, ponosząc wszelkie koszty operacji oraz rehabilitacji. I udało się. Wrócił na boisko. Ale nie na długo. Kolejny uraz, tym razem w lewym kolanie. Lecz było znacznie gorzej. Może nie z kolanem, ale z psychiką młodego Baggio:
– Lekarze założyli mi 220 szwów. Z powodu alergii nie mogłem brać środków przeciwzapalnych, przez co przeżywałem ciągłą agonię. Powiedziałem wtedy mojej mamie, że jeśli mnie kocha, to niech mnie zabije.
Jego stan zdrowia był w bardzo opłakanym stanie. Doszło do tego momentu, że schudł ponad 12 kilogramów:
– Nie chciałem jeść, ciągle płakałem z bólu.
Także w jednym z wywiadów po kontuzji oznajmił, że w każdym meczu próbuje biegać tylko i wyłącznie w prostej linii, bo przy nagłej zmianie kierunku biegu czuł, jakby to był to jego ostatni manewr.
Mimo tylu przeciwności losu, wrócił na boisko pod koniec sezonu 86/87 i uratował Fiorentinę od spadku, strzelając gola na remis z rzutu wolnego przeciwko Napoli, ówczesnym mistrzom Włoch. W kolejnych sezonach mógł wreszcie pokazać swój kunszt piłkarski. Dzięki temu dostał powołanie na Mistrzostwa Europy 1988 rok. W swoim ostatnim sezonie dla Violi pokazał swój prawdziwy talent, zdobywając 17 bramek w lidze (2. miejsce w klasyfikacji strzelców za van Bastenem – 19) i prowadząc swój klub do finału Pucharu UEFA, który przegrali w dwumeczu 3:1 / 0:0 z Juventusem, który później ściągnie Roberto za rekordową na tamten czas sumę 13 milionów euro. Ten transfer nie spodobał się fanom Fioletowych. Wzniecili oni bowiem zamieszki, nazywając naszego bohatera “zdrajcą”. Rannych zostało 50 osób, a miejscowi kibice doprowadzili do tego, że Flavio Pontello, prezydent klubu, ustąpił ze stanowiska. Jak się później okazało, w pierwszym meczu przeciwko staremu klubowi, Baggio odmówił strzelenia karnego, gdyż jak on sam uważał jego serce jest fioletowe, mając na szyi szalik Violi…… jako już piłkarz Juventusu
W międzyczasie we Włoszech rozgrywane były Mistrzostwa Świata, na które oczywiście Baggio dostał powołanie, ale turniej rozpoczynał na ławce. Na trenera włoskiej reprezentacji, Azeglio Viciniego spadła krytyka za “nieużywanie Baggia”. Nareszcie Roberto doczekał się swojego momentu i go w pełni wykorzystał, asystując Salvatorovi Schillachiemu na 1:0 oraz golem na 2:0. Rozegrał później całą fazę pucharową i strzelił jedną bramkę, w meczu o 3. miejsce przeciwko Anglii.
Po turnieju, Baggio zyskał status idola w całej Italii. W swojej pięcioletniej kadencji w koszulce w biało-czarne pasy tylko raz zdobył scudetto. Roberto trafił do Starej Damy chyba w jednym z najbardziej nieodpowiednich momentów. W czasach dominacji AC Milanu, gdzie Juve było drużyna jak dzisiejsze Napoli czy Inter, 2. miejsce i nic więcej. Lecz to nie oznaczało, że to był zły okres dla jeszcze młodego Włocha. Nic bardziej mylnego. Sam pierwszy sezon był genialny, zdobywając 14 goli oraz 12 asyst w samej lidze. A to nie koniec. W Pucharze Zdobywców Pucharów doprowadził Juve do połfinału tych rozgrywek, strzelając 8 bramek. Warto dodać, że strzelił każdej drużynie, z jaką grał w PZP. Lecz to nawet nie był najlepszy sezon Roberto Baggia w życiu. Na to musieliśmyjeszcze poczekać dwa lata.
Sezon 1992/93 można bez apelacyjnie powiedzieć jako ten najlepszy. O czym świadczy to, że w 1993 roku Baggio otrzymał Złotą Piłkę, wyprzedzając m.in. Dennisa Bergkampa o ponad połowę punktów czy Erica Cantonę. W lidze też radził sobie znakomicie. Liczba 21 bramek oraz 6 asyst dała mu kolejne wicemistrzostwo Włoch, oraz w klasyfikacji strzelców, gdzie rywalizację zdominował snajper Lazio Giuseppe Signori. Pod względem klubowym najlepiej poszło mu w Pucharze UEFA, który to wygrali, a Roberto miał wielki wpływ na wygraną Juve, strzelając 5 bramek w czterech ostatnich meczach turnieju: 3 w półfinałowym dwumeczu z PSG, oraz 2 w finałowym dwumeczu z Borussią Dortmund. Dzięki jego wysiłkom na ostatniej prostej turnieju mógł, jako kapitan, podnieść swój jedyny międzynarodowy puchar,
Kolejny sezon ligowy może nie był tak dobry jak ostatni, ale potwierdził, że Złota Piłka trafiła w dobre ręce. 17 bramek w lidze tylko potwierdzało, że Baggio jest gotowy na swoje kolejne mistrzostwa świata. Teraz jako główna gwiazda włoskiej reprezentacji. W fazie grupowej zaskoczył każdego Włocha, ponieważ nic nie pokazał, a Italia ledwo wyszła z grupy. W dodatku skonfliktował się z selekcjonerem Włoch, Ariggo Sacchim. Lecz wszystko się obróciło o 180 stopni w fazie pucharowej, gdzie “Boski kucyk – Il Codino” błyszczał jak nigdy. Na początku 1/8 z Nigerią – 2 bramki dające awans. Ćwierćfinał z Hiszpanią – gol w ostatnich minutach dający awans. Półfinał z Bułgaria z Christo Stoiczkovem na czele – dwie szybkie bramki w pierwszej połowie, które ustawiły mecz. Anemiczne Włochy w finale. Nikt się tego nie spodziewał po drużynie, która po przegranej z Irlandią czy remisem z Meksykiem w fazie grupowej, awansowała z 3. miejsca. A jednak. Sam finał był najnudniejszym widowiskiem w historii finałów MŚ, gdzie ani Włochy, ani Brazylia nie mogła nawet mieć swobodnej okazji do strzelenia bramki. Po 2 godzinach gry wynik 0:0. Rzuty karne. Pierwsze dwa karne nietrafione. Baresi przestrzelił, a strzał Marcio Sanstosa wybronił Pagliuca. Pierwszym, kto doprowadził piłkę do siatki w całym finale był Albertini, za nim Romario, Evani, Vaz Real, i nagle Massaro nie trafia. Broni Taffarel. Po nim do siatki trafia przyszły trener reprezentacji Brazylii, Dunga. Wszystko spoczywa na barkach Roberto Baggio. Ale nie było czuć ani gżdy napięcia. Każdy był pewny, że trafi. Rozbieg wolny. Jak do panenki i…
Przestrzelił…
Roberto Baggio przestrzlił karnego
Brazylia wygrywa
Obrazek Roberta Baggio ze spuszczoną głową zostanie z nami chyba na zawsze. Obrazek człowieka, który pchał swój kraj do zwycięstwa na lekach przeciwbólowych, żeby uśmierzyć ogromny ból w jego kolanach, nie trafił. Na dodatek nie wygrał nagrody dla najlepszego zawodnika turnieju, ani Złotej Piłki. W obu tych klasyfikacjach był drugi. Z piłkarskiego raju, do ludzkiego piekła w zaledwie 3 sekundy. Sezon 1994/95 okazał się ostatnim w barwach Starej Damy po tym, jak Marcelo Lippi, z którym także Baggio miał konflikt, postanowił stawiać na młodą, obiecującą gwiazdę zespołu, Alessandro del Piero. Po tej decyzji, Zinedine Zidane, na ten czas pomocnik Juventusu, tak to skomentował:
“ Baggio na ławce? Nigdy tego nie zrozumiem.”
Pomimo takiej decyzji, Baggio nie odpuścił i zdobył swoje pierwsze w życiu scudetto oraz po finał Pucharu UEFA, w którym jednak Juve przegrało z Parmą.
Po sezonie rozpoczęła się walka o to, w którym klubie znajdzie się Il Codino. W walce o niego był Real Madryt, Manchester United oraz AC Milan. I to właśnie do Rossonerich trafiła włoska gwiazda za 9 milionów euro. Trafił tam na Fabio Capello, z którym znowu się nie dogadywał. Jego rola w zespole także się zmieniła. Z strzelającego gole cofniętego napastnika, na playmakera bardziej biorącym nacisk na asysty, co skutkowało na jego liczby, oraz na to, że jego wkład na swoje drugie mistrzostwo był średni (7 bramek i 12 asyst w 28 meczach). Po sezonie 96/97, najgorszym w karierze Roberto, został znowu odesłany na liste transferową. Na początku dogadał się z Parmą, ale trener Carlo Ancelotti zatrzymał transfer 30-letniego Włocha. Trafił wiec do Bologni, którą miał ratować przed spadkiem z Serie A. I uratował. Nie tylko Rossablu, z którą skończył sezon na 8. miejscu, ale też trochę swoją karierę pokazując, że dalej umie grać na wysokim poziomie. Zdobył on ponad 22 bramki w 30 spotkaniach ligowym co mu dało….. 3 miejsce w klasyfikacji strzelców, awans do Pucharu Intertoto oraz nominacje do Złotej Piłki, ale nie znalazł się nawet w pierwszej piątce. Dostał także powołanie na mundial we Francji, ale nie odgrywał w nim żadnej dużej roli. Jedno co można wspomnieć to to, że wykorzystał on 11-stkę w ćwierćfinałowym konkursie rzutów karnych przeciwko Francji, ale to nic nie dało na końcowy wynik.
W następnym sezonie po Il Codino sięgnął Inter, jego ukochany klub z dzieciństwa. Niestety, jego pobyt na Giuseppe Meazza można uznać za nieudany. Kontuzje, złe zarządzanie klubem, oraz Marcelo Lippi na ławce trenerskiej, który znów otrącił Baggio, jakby miał coś do niego. Jedyny plus tego transferu był taki, że Roberto mógł znowu zagrać w Lidze Mistrzów, gdyż wcześniej rozegrał w tych rozgrywkach zaledwie 5 spotkań. Lecz mimo tylu nieprzychylności losu, dalej znajdowały się mecze, gdzie Baggio pokazywał swój wewnętrzny talent oraz klasę, jak na przykład dublet w meczu przeciwko Realowi Madryt. Niestety, Lippi zniweczył swoim zachowaniem możliwe dalsze gry w Champions League, ponieważ, dochodziło do takich momentów jak na przykład, że Lippi prosił Roberto o szpiegowanie kolegów, żeby później ich wyrzucać z treningu, bo zaczęli chwalić grę Baggio. Miał już tego dość i jako wolny agent przeszedł do Bresci, mimo ofert z Barcelony. Miał taki sam cel jak podczas transferu do Bologni, uratować Lwicę.
I był tak samo dobry. Dzięki dorobkowi 10 bramek oraz takiej samej ilości asyst skończył sezon na 7. miejscu w Serie A oraz awansem do Pucharu Intertoto, w którym dotarli do finału, ale przegrali. Tym razem z PSG. Każdy znów się w nim zakochał, a Baggio znów czuł się dobrze. Kolejny sezon zaczął on wyśmienicie. Osiem bramek w dziewięciu meczach ligowych. Każdy się domagał, żeby Trapattoni, selekcjoner Włoch, dał mu powołanie na Mundial w Korei i Japonii. Na nieszczęście, plany pokrzyżowała kontuzja lewego kolana. I mimo, że przerwa Roberta trwała tylko 3 miesiące, Trapattoni nie postawił na niego. Wolał młodszych Del Piero czy Tottiego. Lecz Il Codino nie przestawał grać. W tym samym sezonie uratował Brescie przed spadkiem do Serie B golem w ostatnim meczu. Tak jak kiedyś Fiorentinę. W następnej kampani Baggio strzelił 12 bramek, a znów Brescia awansowała do Pucharu Intertoto, lecz odpadli po III rundzie. W ostatnim sezonie w karierze Roberto nie przestawał zadziwiać, bo 12 bramek oraz 10 asyst od 37-latka po kilku zerwaniach więzadeł to chyba dobry wynik. Sezon skończyli z Brescią na 11. miejscu z pewnym utrzymaniem. W ostatnim swoim meczu ligowym, przeciwko Milanowi, całe San Siro złożyło gromkie oklaski na stojąco dla legendy włoskiej piłki, a sam Paulo Maldini po prostu podszedł do niego i go uściskał, jak starego, dobrego druha.
Przykład Roberto Baggio, “Il Divine Codino” to jest role model dla każdego młodego czy starego piłkarza, szczególnie jeśli chodzi o złe czasy. Mogł on przestać grać po swojej pierwszej kontuzji, ale wytrzymał. Tak samo po drugiej, gdzie już był na skraju załamania nerwowego, wytrymał. Gdzie pomimo swoich wysiłków, marnujesz szansę na swoją prawdopodobnie jedyną szansę na zdobycie Mistrzostwa Świata, wytrzymał. Gdy każdy wyżej postawiony był przeciwko niemu, wytrzymał i dalej grał na wysokim poziomie.
– Zawsze patrzyłem przed siebie, nie lubiłem wspominać. Cieszyłem się z tego, że mogę robić to, co kocham. Futbol zawsze był i będzie moją pasją, niezależnie od tego, ile bólu mi dostarczył. Lubię myśleć, że jestem jednym z tych szczęśliwców, który przeżył życie, które było moim marzeniem – powiedział
Legenda, przez duże L.
Dodaj komentarz