“Reality check” nawiedził piłkarzy z białym orzełkiem na piersi szybciej, niż ktokolwiek by się tego spodziewał. Większość kibiców przewidywała pewną wygraną ze Słowacją, brutalną lekcję futbolu od Hiszpanii i walkę do końca ze Szwecją. Jednak to już nasi południowi sąsiedzi urwali punkty polskiej kadrze, zwyciężając jeden do dwóch. Ostatecznie – po ciężkich bojach w pozostałych meczach fazy grupowej – nasze marzenia zgasły. Co więc było powodem tej klęski i czy Paulo Sousa jest jej winowajcą?
Powód pierwszy – Zbigniew Boniek

foto: Fotorzepa, Piotr Nowak
Po zwolnieniu Jerzego Brzęczka, doszło do mnie jedno – Zbigniew Boniek ma tak wybujałe ego, że udowodnienie swojej siły w PZPN stawia ponad reprezentacją. Dlaczego “Zibi” zwolnił sekecjonera akurat po jego najlepszym zgrupowaniu – kiedy głosy krzyczące głośno “Brzexit”, nieco ucichły i dlaczego – według nieoficjalnych źródeł – nie powiedział o tym nikomu, poza Markiem Koźmińskim? Odpowiedź jest moim zdaniem banalna – żeby pokazać, kto tu rządzi. W kontekście Paulo Sousy to jednak nie ma znaczenia. Liczy się natomiast to, kiedy nastąpiła ta zmiana. 21.01.2021 – to data zatrudnienia Portugalczyka na stanowisko selekcjonera reprezentacji Polski. Cztery i pół miesiąca do Mistrzostw Europy. Problem czasu nie byłby tak duży, gdybyśmy zatrudnili typowego, ekstraklasowego trenera – Fornalika, Nawałkę czy Michniewicza. Jednak Boniek zdecydował się na Paulo Sousę – trenera grającego zupełnie innymi systemami od tych, do których nasi kadrowicze są przyzwyczajeni. Na wdrożenie takowych miał pięć spotkań – z czego trzy o stawkę. Chciał testować różne ustawienia i różne jedenastki tak naprawdę aż do meczu z Hiszpanią, w którym i tak musiał zrobić jedną zmianę ze względu na czerwoną kartkę Grzegorza Krychowiaka. Zatrudnienie akurat obcokrajowca na stanowisko selekcjonera, dając mu tak mało czasu, ma jeszcze jeden, ważny aspekt. Bądźmy szczerzy: nikt poza Polakami i może jakimiś ludźmi z innych krajów o skłonnościach masochistycznych, lub lubiących oglądać dobre kabarety, nie ogląda polskiej Ekstraklasy i nie ogląda meczów na przykład Sampdorii, specjalnie, żeby zobaczyć, jak gra Bartosz Bereszyński. Sousa potrzebował więcej czasu, aby poznać zawodników, w niektórych przypadkach – aby w ogóle dowiedzieć się, jak grają.
Wywiad z Robertem Lewandowskim, do którego link umieściłem powyżej, dość dobrze podsumowuje nam to, jak taktycznie przygotowana byli kadrowicze za kadencji Jerzego Brzęczka. Reprezentacja, której kapitan na pytanie dziennikarza o planie na mecz odpowiada w kilkanaście sekund – i to ogromnymi ogólnikami typu “wiedzieliśmy, że musimy utrzymać się przy piłce” – a dodatkowo poprzedza tę odpowiedź wymowną ciszą, miała nauczyć się grać w zupełnie innym systemie w kilka miesięcy i kilka spotkań reprezentacyjnych. Czy to nie jest co najmniej śmieszne? Być może nawet tragiczne.
Powód drugi – kontuzje

foto: East News, Paweł Skraba
Sousa lubi grać dwoma napastnikami – wypadli mu Krzysztof Piątek i Arkadiusz Milik, który zaczął odzyskiwać błysk w Marsylii, w której zdobył już dziewięć bramek, wychodząc na murawę piętnaście razy. Sousa lubi grać też trzema obrońcami – wypadł mu Krystian Bielik który (rzadko, ale jednak) grywa na pozycji środkowego obrońcy w systemie z trzema obrońcami w klubie – jako jeden z bardzo niewielu naszych defensorów. Skończyło się na tym, że przy Lewandowskim zagrał Świderski (który zaprezentował się nieźle, ale na pewno nie lepiej niż zrobiłaby to jedna z wymienionych wcześniej “dziewiątek”). Na półśrodkowej obronie znalazł się – z braku laku – Bartosz Bereszyński. Wyniki tych ubytków w składzie oczywiście objawiły się dość wyraźnie – snajper PAOKu bez bramki, a “Bereś” zupełnie pogubiony na nowej dla niego pozycji.
Kolejni zawodnicy wykluczeni z Mistrzostw przez urazy to: Bartosz Białek, Jacek Góralski i Arkadiusz Reca. Z pewnością to mniej ważne nazwiska w kontekście kadry, ale nadal: być może, gdyby nie kontuzja wahadłowego Atalanty, na flance nie grałby Tymoteusz Puchacz, o którego grze na tym turnieju chyba wolelibyśmy zapomnieć. Zawodnik o profilu Góralskiego mógłby sprawdzić się w twardej grze w środku pola i “obrzydzaniu” futbolu rywalom, a dla kariery Bartosza Białka to EURO mogłoby być trampoliną. Ostatecznie, nikt z tej szóstki nie mógł wybiec na boisko z powodów zdrowotnych. Czy Reca na wahadle i Piątek w duecie z “Lewym” zapewniliby nam finał Mistrzostw Europy? Oczywiście, że nie, natomiast urazy z pewnością przyczyniłyby się do naszego wyniku.
Powód trzeci – przypadek, “niefart”, indywidualne błędy

foto: AFP/East News, Anton Vaganov
Ja wiem – to może zabrzmieć jak głos kibica, który nie umie pogodzić się z porażką i desperacko próbuje sobie ją wytłumaczyć jakimś wielkim zbiegiem zbiegów okoliczności. Moim zdaniem natomiast, miejscami nasi rywale naprawdę mieli więcej szczęścia niż rozumu. Zacznijmy od początku.
Słowacja
Przegrać ze Słowakami, mając takich piłkarzy, jakimi dysponujemy, kiedy jedyny strzelec gola dla nas to zawodnik, którego wszyscy kwestionowali po ogłoszeniu jedenastki na mecz, to obciach i kompromitacja. Trzeba jednak przyznać, że ekipa Stefana Tarkovicia przy pierwszym golu miała furę szczęścia
https://youtu.be/xqLjkGV3hIc?t=135
Dlaczego Jóźwiak totalnie odpuścił gonienie skrzydłowego, nawet po tym, jak ten założył siatkę Bereszyńskiemu? Jakim cudem w ogóle Bereszyński dał sobie założyć siatke? Ile szczęścia potrzeba było, żeby piłka otarła się o stopę Kamila Glika, dłoń Wojtka Szczęsnego, odbiła się od słupka, jeszcze raz trafiła naszego golkipera i wpadła do siatki?

źródło zrzutu ekranu: sport.tvp.pl
Jakim prawem Maciej Rybus nie był w stanie nawet oddać strzału, który przekroczyłby linię końcową, lub trafił w bramkarza, w tej sytuacji kilka minut po straconym golu?
Jak często Grzegorz Krychowiak popełnia tak idiotyczne faule i schodzi przez czerwoną kartkę?

źródło zrzutu ekranu: sport.tvp.pl
Jakie szanse były na to, żeby Milan Skriniar (przed którego skutecznością przy stałych fragmentach gry w przerwie przestrzegał Sousa) trafił do siatki pomiędzy naszymi zawodnikami, których zagęszczenie w polu karnym było tak duże? Tam było siedmiu naszych na jakichś trzydziestu pięciu metrach kwadratowych!
Nie chcę już nawet wspominać o tym, jak Bednarek w doliczonym czasie gry w dwunastego metra najpierw nie trafił w piłkę, a potem uderzył tuż obok słupka.
Mam tak wiele pytań co do tego meczu… ostatecznie przegraliśmy z dziadem, z którym zwycięstwo co najmniej 2-0 powinno być dla nas bardziej formalnością, obowiązkiem, niż wyzywaniem.
Hiszpania
“Zobaczą, jak polska husaria broni.”
-Jan Bednarek
Ta wypowiedź przed meczem z Hiszpanami wzbudziła wręcz lawinę śmiechu w polskim internecie i w ogóle się temu nie dziwię. W końcu kto by się spodziewał, że uda nam się zremisować z Mistrzami Europy sprzed dziewięciu lat? Wynik tego spotkania mógł pójść w obie strony – Polacy powinni dostać rzut karny na samym początku spotkania za faul na Piotrze Zielińskim, Robert Lewandowski powinien dobić po strzale Świderskiego w słupek. Znowu – jak często naszemu kapitanowi zdarza się marnować takie okazje?
Hiszpanie natomiast mogli wykorzystać karnego – a Moreno nie pudłuje ich często. Ostatnie kilkanaście minut to zupełna dominacja ekipy Luisa Enrique, podczas których byliśmy pogubieni w obronie, słabo się komunikowaliśmy i mogliśmy wypuścić remis z rąk. Ostatecznie wyrwaliśmy punkt po ciężkim spotkaniu.
Szwecja
Zaczęło się fatalnie. Gol w drugiej minucie to coś, co rujnuje morale piłkarzy, co może zupełnie wyrzucić z ich głów założenia taktyczne przekazane im przed spotkaniem i nałożyć dużą – niekiedy dewastującą – presję.
Co tam się stało? Po raz kolejny pytam: ile szczęścia potrzeba było? Piłka zupełnie przypadkowo – tuż przed próbującym interweniować Kamilem Jóźwiakiem – odbiła się od pięty leżącego na brzuchu Alexandra Isaka, który totalnie nieumyślnym dotknięciem futbolówki dograł do Forsberga, którego uderzenie przeleciało pod nogą Bednarka i dłonią Szczęsnego. Co też ważne – Robert Lewandowski znowu nie trafił stuprocentowej sytuacji i to tym razem tuż po trafieniu w poprzeczkę. Oczywiście – potem strzelił dwie bramki, z czego jedną ponadprzeciętnej urody, ale pomyślmy, jak mogło potoczyć się to spotkanie, gdyby nie chociaż jedno z tych dwóch wydarzeń, które – jak już wspominałem – były dla Szwedów bardzo szczęśliwe.
Powód czwarty – Paulo Sousa

fot: Getty Images, Gabriele Maltinti
To niejako łączy się z dwoma pierwszymi powodami, ale jednak z niektórych rzeczy Sousy nie da się wytłumaczyć. Sądzę, że gdyby nie “fart” Słowacji i juniorskie błędy naszych, wygralibyśmy to spotkanie, ale pisałem już, że z takim ogórem powinniśmy wygrać 2/3-0, a gdyby mieli takie szczęście, jakie mieli, to może 2-1, albo chociaż urwać punkcik. Z Hiszpanią było naprawdę dobrze. Tylko czemu ze Szwecją znów zagrał Krychowiak, a nie Moder? Dlaczego w tym spotkaniu znów nie daliśmy rady skleić kilku ciekawych akcji i naszym jedynym pomysłem były wrzutki?
Nie czepiam się nawet o to, że przegraliśmy ten mecz, bo gdyby Sousa zechciał grać jak Nawałka z Japonią, to byłby remis, po prostu rzucił wszystkich do ataku bo tego wymagała sytuacja, a to, czy padłby remis czy byśmy przegrali nic by nam nie zmieniło. Jednak styl w jakim osiągnęliśmy ten wynik – jadąc na indywidualnych popisach Lewandowskiego i wrzucając piłkę średnio częściej niż raz na dwie minuty – bardzo mnie zawiódł, szczególnie biorąc pod uwagę naszą grę z Hiszpanią.
Podsumowanie
Na pewno zwalnianie trenera teraz skończyłoby się niewiele lepiej niż zwolnienie Brzęczka tak późno – na horyzoncie są już Mistrzostwa Świata w Katarze, do których musimy się przecież jeszcze zakwalifikować, a sytuacja w grupie nie wygląda zbyt ciekawie – jesteśmy na czwartym miejscu, tracąc dwa punkty do Albanii, trzy do Węgier i pięć do Anglii. W mojej ocenie potrzebujemy stabilizacji, a Sousa – czasu. Podoba mi się, że to on w końcu wybił nam z głowy to, co wmawiane jest nam przez lata – że nie jesteśmy w stanie walczyć na tym samym poziomie z takimi drużynami jak Hiszpania.
Teraz trzeba przełożyć to na słabsze drużyny i być może to Paulo Sousa będzie tym trenerem, który dobrze wykorzysta tak dobrą generację piłkarzy, jaką mamy w tej chwili. A na kolejną, chociaż zbliżoną poziomem do obecnej, może przyjść nam czekać jeszcze bardzo długo.
Dodaj komentarz