Mohammad bin Salman to obok koronawirusa i niemieckiego rządu najgorętszy temat ostatnich tygodni w piłce. Książę Arabii Saudyjskiej jest krok od przejęcia Newcastle United i zapisania się w historii futbolu. Tak bogatego człowieka jeszcze w tym biznesie nie było. O ile bin Salman jest twarzą wielkiej transakcji, postać tuż za nim wygląda groteskowo. Miliarder z brzuszkiem i piwem w ręce dopingujący swój własny klub, przynajmniej kiedyś.
O tym, jak Mike Ashley zatrudnił złych ludzi na niewłaściwe stanowiska i tym samym znienawidził do siebie każdego kibica Srok.
A na grobie napiszą mi: “On nigdy nie chciał przejąć Newcastle United”
Trzydzieści lat temu Newcastle mogło zbankrutować. Pojawił się jednak człowiek, a bardziej został zmuszony do pojawienia się, który tchnął w klub nowe życie pod postacią 500 000 funtów. Początkowo przewodził grupie biznesmenów, ale kiedy projekt nie wyglądał tak, jak początkowo zakładał, jeździł po barach. Bynajmniej nie robił tego w tym samym celu, co każdy przeciętny klient pubu. John Hall odwiedzał setki barów po to, żeby przedstawiać kibicom historię o 8-letnim chłopcu zakochanym w Newcastle United, który teraz chce dać swojej dziecięcej fascynacji świetność. Ośmiolatkiem był on sam, a romantyczna historia miała potencjał biznesowy. Hall miał zdolność przekonywania ludzi większą niż ten człowiek, który jakimś cudem sprzedaje garnki za kilka tysięcy. Angielscy kibice ze łzami w oczach finansowali akcje Magpies Group, a Hall niedługo później stanął za sterami klubu piłkarskiego, mimo że miał zrobić to ktoś inny.
John Hall / fot.: The Sun
Biznesmen wprowadził klub do raju. Mądre transfery, mocna ekipa i walka o najwyższe cele. Najbardziej boli brak przypieczętowania tego szczególnego okresu jakimkolwiek dużym trofeum. Powiększono stadion, a w planach była jego dalsza rozbudowa. W pamięci zostanie walka Newcastle o tytuł Premier League z Manchesterem United, kiedy po 212 dniach na fotelu lidera, Sroki musiały obejść się smakiem. Głównymi showmanami tamtych drużyn byli napastnicy. Początkowo Andy Cole, a później sprowadzony za rekordowe 15 milionów funtów – Alan Shearer. Właściciele nie obawiali się inwestować pieniędzy w klub, skutkiem czego skład był regularnie wzmacniany i trzymał się w czołówce, notując po drodze menadżerów takich jak Kenny Dalglish czy Bobby Robson.
Alan Shearer. Andy Cole, Michael Owen, Les Ferdinand, David Ginola – brzmi stosunkowo dobrze. Jednak czas, w którym każdy z nich zawiesi korki na kołku musiał kiedyś nadejść. W 2007 roku klub miał ogromne aspiracje i ciekawą historię, czyli idealne walory dla potencjalnego inwestora. Jegomościem z walizką pełną gotówki okazał się Mike Ashley, który kupił Newcastle od Johna Halla za około 130 milionów funtów. Ciężko było uwierzyć, że dwa lata później klub zaliczy swój pierwszy spadek w historii ligi.
Mafia i piłkarze z YouTube
Już pierwszy rok Ashley’a budził powody do niepokoju. Sam Allardyce fatalnie zaczął sezon, przez co został zwolniony, a na jego miejscu pojawił się Kevin Keegan. King Kev (jak nazywa go M.A.) był dla Newcastle legendą. Nie dlatego, że grał tam przez dwa lata kariery piłkarskiej, ale z powodu pięknego okresu, jaki przechodził z zespołem w wielkich latach 90s. Z klubem pożegnał się jako menadżer w 1997, jednak jedenaście lat później nowy właściciel nie wyobrażał sobie innego człowieka do uratowania Srok. Keegan oczywiście podołał zadaniu i drużyna mogła skupić się na kolejnym sezonie w Premier League.
Kevin Keegan / fot. BBC
Rozpoczęcie nowej kampanii okazało się jednak bardziej problematycznie niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Sztab zarządzający klubem w składzie: Dennis Wise, Tony Jimenez i Derek Llambias niezbyt dobrze rozumiał się z menadżerem. Keegan był przyzwyczajony do kluczowej roli w przeprowadzaniu transferów do klubu. W poprzedniej kadencji pełnił nawet obowiązki dyrektora ds. sportowych równolegle z prowadzeniem drużyny. Nowy wiek przyniósł natomiast większą rolę biznesmenów w futbolu i facet w trenerskim dresie nie miał mieszać się do spraw ludzi w krawatach… nawet jeśli wiedział co robi dużo lepiej od nich. W tamtym czasie kluczowy w układance Newcastle był James Milner. Strata płuc i serca zespołu mogłaby realnie pogrążyć klub, których jeszcze niedawno wisiał nad przepaścią. Po obecnego zawodnika Liverpoolu zgłosiła się Aston Villa, która była w stanie zapłacić za niego względnie dobre pieniądze. Keegan zgodził się na sprzedaż Milnera tylko pod warunkiem sprowadzenia bardzo dobrego zastępcy. Tony Jimenez obiecał mu Bastiana Schweinsteigera. Niemiec był wtedy na rynku jak papier toaletowy w dobie ówczesnej pandemii – pożądany, ale niedostępny. Wizja posiadania go w jedenastce była dla menadżera Srok jak spełnienie najskrytszych pragnień. Zgodnie z umową Milner trafił na Villa Park, a po Schweinsteigerze w Newcastle został tylko śmiech właścicieli Bayernu w słuchawce, po złożeniu oferty opiewającej na 5 milionów funtów. To jakby bezdomny wszedł do salonu Ferrari.
Na samo zakończenie okienka do zespołu trafiło wielu nowych piłkarzy, o których ówczesny szkoleniowiec nigdy wcześniej nie słyszał. Fala zawodników, głównie z Hiszpanii, za wątpliwe co do ich jakości pieniądze. Kiedy skarżył się wykonawcom transferów na jakość nabytków, miał usłyszeć, że powinien włączyć sobie YouTube i zobaczyć, co nowi gracze naprawdę potrafią. Skrajny nieprofesjonalizm i brak szacunku nie zasługiwał na legendę pokroju Keegana, więc Anglik słusznie zdecydował się odejść z klubu. Uderzyło to w kibiców, dla których King Kev był większy niż każdy biznesmen zasiadający w zarządzie. Sprawcy dymisji menadżera zostali okrzyknięci przez fanów przezwiskiem Cockney Mafia, a Ashley z jednego z kibiców stał się dla nich dowódcą bandy wykorzystującej klub z tradycją. Wise i Jimenez opuścili klub miesiąc po menadżerze, którego zmusili do odejścia. O ile żarty z klubowej legendy i ściąganie piłkarzy, którzy umiejętności mają tylko na YouTube wydaje się absurdalne, oznaczało to tylko początek ery Mike’a Ashley’a.
fot.: Sky Sports
Raz na wozie, ale raczej pod
Historyczny spadek był kamieniem milowym dla całego Newcastle. Dodając historię, która stała za tym przykrym wydarzeniem, widzimy niewłaściwe rzeczy dziejące się w miejscu, gdzie futbol stanowi sacrum. Ashley był dla kibiców kimś dobrym tylko przez chwilę, kiedy przychodził do klubu z zamiarem wpompowania gotówki. Keegan zrezygnował we wrześniu, więc jego wkład w degradację zespołu był niewielki. Przez większą część sezonu za sterami stał Joe Kinnear. Irlandczyk zasłynął jedynie z tego, że podczas jednej z konferencji nazwał dziennikarza p*zdą oraz użył nieparlamentarnych słów dziesiątki razy. Nazwał Charlesa N’Zogbię Charlesem Insomnią i fatalnie radził sobie z zarządzaniem drużyną. W wypowiadaniu się przypominał uczestnika Peaky Blinders nie wyobrażając sobie zdania bez fookin albo bloody. Ktoś taki był wizerunkowym i sportowym strzałem w kolano. Żeby tylko kolano…
Osobliwy irlandzki szkoleniowiec przedwcześnie zakończył swój pobyt na St. James’s Park przez chorobę serca. W zastępstwie pojawił się Alan Shearer, który jako niekwestionowana legenda Newcastle i całej ligi, doświadczył zaszczytu wprowadzenia Srok do Championship. Czarne chmury z miesiąca na miesiąc gęstniały. Pozytywnym bohaterem całej tej trenerskiej sagi był przez chwilę Chris Houghton, który momentalnie wyprowadził zespół z powrotem do najwyższej klasy rozgrywkowej, ale musiał się pożegnać już po kawałku następnej kampanii, ponieważ władze klubu widziały na tym stanowisku inną osobę. Alan Pardew dobrze wszedł na St James’s Park osiągając 5. miejsce w lidze, najlepsze od momentu pojawienia się Ashley’a. Francuzko-angielska drużyna szkoleniowca dość szybko się rozbiła, a na solidne wzmocnienia nie można było liczyć, ponieważ pan właściciel zakręcił zawór z gotówką. Pardew nie potrafił wykrzesać już z drużyny nic poza miejscem w środku tabeli, a po jego odejściu Newcastle ponownie spadło z ligi.
W 2016 roku nastąpiła druga degradacja. Newcastle było już na zupełnie innym biegunie niż w poprzednich dwóch dekadach. Atmosfera dookoła stadionu była tak gęsta, że ciężko było pozytywnie oddychać. W miejscu, które kiedyś doświadczało eksplozji radości i triumfów, przechodziła nienawiść pomiędzy właścicielem, a ludźmi zakochanymi w czarno-białych barwach. Sam St. James’s Park został skomercjalizowany i przyjął nazwę Sports Direct Arena, ale już po roku do normalności przywróciła go firma Wonga. Ten incydent był kolejnym ciosem Ashley’a w tradycje klubu i tak jak poprzednie, spotkał się z kontrą kibiców. Drugi spadek różnił się od pierwszego personą, która kapitanowała tonącemu okrętowi. Zamiast chaosu na ławce trenerskiej był spokój i spojrzenie w przód w postaci Rafaela Beniteza.
Joe Kinnear / fot.: Planet Football
Zaraza
Erę byłego menadżera Liverpoolu i Realu Madryt w Newcastle zna chyba każdy. Spokojne wygranie Championship i ustabilizowanie klubu w środkowych rejonach tabeli Premier League. Miejsca zaraz za pierwszą dziesiątką to i tak zdecydowane maksimum jakie może wyniknąć z kadry Srok. Benitez jako jeden z nielicznych zdobył sobie za rządów obecnego właściciela szacunek kibiców. Tym bardziej bolało, kiedy odchodził… przez brak konstruktywnych relacji z Ashley’em. Prezes Sports Direct szkodził sobie jak tylko mógł, wypowiedziami w mediach i ruchami kadrowymi. Fani strajkowali i głośno mówili co myślą o biznesmenie, który od kilku lat nie wkłada żadnych pieniędzy w rozwój klubu. Newcastle United stało się maszynką biznesową, ale z przyrostem zysków nie szły w parze wyniki. Nic dziwnego, że Benitez postąpił podobnie jak Keegan 10 lat wcześniej. Zatrudnienie kolejnego szkoleniowca to następne okazanie braku ambicji. Steve Bruce prawdopodobnie nie był pierwszy na liście do pozyskania, ale sam fakt, że nikt lepszy nie chciał pracować w Newcastle, dużo świadczy o aurze, która wytworzyła się wokół klubu.
Odkupienie przychodziło powoli. Już w 2017 roku Amanda Staveley poczyniła pierwsze kroki w przejęciu Newcastle od obecnego właściciela. Staveley jest najbardziej znana z dużej roli, jaką odegrała podczas innego epokowego kupna klubu piłkarskiego. Wtedy to Sheikh Mansour wchodził do Manchesteru City, żeby po kilku latach być już mistrzem kraju i potęgą europejskiego futbolu. Początkowo podmiot stojący za biznesmenką był nieznany. Minione dni pokazują nam, że była pośredniczka Mansoura ma teraz dużo większego inwestora, który skłania się co do kupna Newcastle. Dawne deklaracje Ashley’a o braku zamiaru oddawania klubu brzmią w tej chwili groteskowo i śmiesznie. Nawet obóz Arsenalu “kocha” swojego prezesa bardziej niż robią to w Newcastle. Na naprawę swojego wizerunku nie ma już szans, więc najlepszym co może zrobić M.A. jest oddanie maszynki komuś, kto sprawi, że urośnie.
Amanda Staveley / fot.: Football Soccer
Można spierać się o niemoralność, która płynie przez Atlantyk w postaci pieniędzy szejków w europejskim futbolu. Pomimo każdego narzekania, nikogo to zbytnio nie obchodzi, bo właśnie te pieniądze pozwalają napędzać nasz ukochany sport. Większe stadiony, lepsze kluby, nowocześniejsze obiekty, żywsze transmisje – to wszystko dzieje się dzięki zastrzykom pieniędzy z zewnątrz do futbolowego światka. Kolejny tak obrzydliwie bogaty człowiek może pchnąć biznes jeszcze dalej. Fani Newcastle wreszcie skończą strajkować, bo na brak inwestycji w zespół prawdopodobnie nie będzie narzekań. Wiele wskazuje na to, że Newcastle stanie się kolejnym symbolem komercjalizacji sportu, ale dla każdego w tym mieście będzie to wyjęcie spod niewoli i jedyna szansa na naprawę błędów i złych decyzji podejmowanych przez ostatnie 13 lat.
Jeśli bin Salman kupi Newcastle będzie to początek zupełnie nowej epoki w tym klubie. Jakże innej od romantycznego Johna Halla, a już na pewno skrajnie przeciwnej rządom Mike’a Ashleya’a. Nazwisko tego drugiego padało w większości akapitów ze złym wydźwiękiem. Nie można jednak zapominać kim był Ashley – biznesmenem. Chciał wykręcić z klubu jak najwięcej pieniędzy, wkładając jak najmniej. Za romantykiem i sknerą nadejdzie człowiek, dla którego zespół piłkarski będzie tylko zabawką. Jeśli zatrudni kompetentnych ludzi, wzorem Manchesteru City może zajść daleko. Przez ostatnie lata w Newcastle szło źle, ale nie było nudno. Dlatego warto z przymrużeniem oka zapamiętać ten ciężki okres jako panowanie lekko przygrubego prezesa w ciasnej klubowej koszulce i kubkiem piwa w dłoni, który cieszy się mimo każdej porażki i z uśmiechem patrzy na gruzy, jakie pozostawia z piłkarskiej świątyni. Nie możemy się doczekać panie bin Salman!
fot.: BBC
Dodaj komentarz